Sorry not sorry. Raport: wibracje. Rozmowa Piotra Borkowicza z Przemysławem Suchaneckim

Wydaje się, że czas to główny wymiar w świecie „O”. To zbiór z różnych punktów w czasie i przestrzeni czy bardziej cykl? Do której koncepcji jest Ci bliżej? 

Ciekawie wyczułeś, bo na początku ta książka faktycznie miała być jednym, długim cyklem, którego punktem wyjścia miało być to, co teraz możemy przeczytać pod tytułem “Wojny”. Zamysł był taki, żeby te części jakoś się ze sobą łączyły, układały w historię, choć nie w jakiś logicznie sprecyzowany sposób. Ale z Czasem (hehe) wkradł się w to wszystko chaos i zburzył plany. Ostało się 5 części, kilka dalszych odłączyłem i stały się niezależnymi wierszami, kilka przepadło. Bliżej mi jednak do wizji pisania w rytmie życia – nieregularnie, na różne tematy, które przychodzą kapryśnie, tak też, po prostu, pisze mi się przyjemniej, a i rezultat takiego nieregularnego wysiłku bardziej mnie finalnie satysfakcjonuje. Na większe kawały tekstu może jeszcze przyjdzie Czas.  

A co ma z wspólnego z tym wszystkim Witold Wirpsza?

Wirpsza, jeśli prześledzić jego poetyckie dzieło, jest bardzo zaskakujący, nie powtarza się, z książki na książkę ewoluuje skokami i niesamowicie pręży umysł. W chwili, gdy pisałem wiersz, gdzie pojawia się jego nazwisko leżała mi na kolanach jego książeczka “Mały gatunek”, bardzo różnorodna. Mieszczą się w niej zarówno wiersze poruszające wysokim stylem, jak i awangardowe eksperymenty, ale także zabawy zahaczające o grafomanię. 

Między innymi książki Wirpszy, całe, autorskie tomy wierszy, uświadomiły mi, że spójność stylu jest ideałem, do którego, owszem, można dążyć komponując taką książkę, ale nie trzeba i czasem takie nadmierne zniewolenie przez ten ideał wręcz szkodzi. To jeden sposób, w jaki można na obecność Wirpszy spojrzeć. Drugi to taki, że potraktowałem go po prostu jako rekwizyt, jako nazwisko nieżyjącego autora, którego akurat czytałem i równie dobrze mógłby to być Dante, czy Rimbaud, to bez większego znaczenia. 

Bez większego znaczenia wydają się też być “sklepowe wibracje”. Podmiot Twoich wierszy jest nimi nieprzekonany. Piszesz o uczuciu zmęczenia vibem generowanym przez mechanizmy podaży i popytu. Czy Twój podmiot je przepracował? 

Niedługo po publikacji “Wtracenia”, sam akt wypuszczenia w świat części siebie w postaci książki z wierszami podziałał na mnie mocno otwierająco. Uświadomiłem sobie, że nagle coś, co stworzyłem umyka spod mojej kontroli i staje się częścią (jakkolwiek niewielką, ale zawsze) rynkowej gry. Być może należy to rozumieć szerzej, jako w ogóle zmęczenie światem, gdzie wciąż daje się i bierze, a oba te gesty stają się niekiedy po prostu męczące i wymagające wiele wysiłku. I jeśli rozumieć je tak, to mam wrażenie, że zarówno podmiot-autor, jak i podmiot-twór autorskiej wyobraźni w pewnej mierze, dość krótkiej, jak ich życie, te “rynkowe” relacje przepracowali, ale czeka ich obu jeszcze długa droga.

Obraz topniejącego lodu wisi nad tym Twoim światem jak bomba z opóźnionym zapłonem. Czy to nie jest tak, że „O” to taka ironiczna pocztówka wysłana przyszłym pokoleniom? 

Trochę można to tak nazwać, w każdym wierszu staram się namalować jakiś przynajmniej jeden konkretny obraz, który można by sobie z mniejszą lub większą łatwością wyobrazić. Pod tym względem można faktycznie użyć słowa “pocztówka”. Ale jeśli miałbym sam określić, co dla “przyszłych pokoleń” (które właściwie już tu są!) zostawiam to raczej raport. Sprawozdanie z chaotyczności, niestałości i naszych usilnych, a zarazem koniecznych prób, żeby chaos upchnąć w formę, raz na zawsze go “ustalić”, usidlić, co oczywiście na dłuższą metę się nie udaje, dlatego, że entropia wciąż zmienia imiona i etykietki. “Topniejący lód”, katastrofa klimatyczna to tylko jedno z tych imion.

Czyli wysyłasz message “Sorry, ale nie mogliśmy nic zrobić, bo wszystko zostało ustalone za nas”?

Z grubsza tak, chociaż usunąłbym “sorry”, no bo jeśli nie mogliśmy nic zrobić to za co przepraszać? 

Gdzie w Twojej książce jest miejsce na cykliczność, skoro Planeta próbuje nas przepuścić przez swój system immunologiczny? To przecież bilet w jedną stronę. Nie będzie następnego „początku”, wiosna nie przyjdzie. A jeśli przyjdzie to ostatnia, taka w której wszystko się roztopi na zawsze.

Mówiąc o tej “immunologii” planety, to takie po prostu miałem przeczucie pisząc te wiersze, nie zastanawiałem się bardzo mocno nad implikacjami, czy przyszłością wynikającą z obrazów w nich zawartych, poza tym, że chciałem po prostu dać upust dość pesymistycznej i lękowej wizji, którą miałem wtedy w głowie.

Jakoś łatwo mi przyznać po lekturze „O”, że jednak jesteśmy zarazą, nowotworem, który wkrótce wykończy Ziemię. Czy o to Ci chodziło? Zarazić wątpliwościami, nakłonić do rachunku sumienia?

Tak, dokładnie o to mi chodziło, w okresie pisania tych wierszy miałem jak najbardziej pesymistyczną i ciemną wizję ludzkiej natury, która dąży do samozagłady na jedynej planecie, na której jest w stanie swobodnie żyć. Czy chciałem wzbudzić wątpliwości? Jak najbardziej, zawsze chętnie. Czy nakłaniam do rachunku sumienia? Jeśli będą czytać tę książkę jacyś decydenci to tak, ale mam wrażenie, że i tak nie piszę dla nich, więc muszę odpowiedzieć przecząco.

To trochę surowe podejście do czytelnika, nie uważasz?

Nie chcę, żeby było łatwo i przyjemnie, mnie samego jako czytelnika irytują i nudzą książki nazbyt łatwo podające się do odbioru, więc takie też chcę prezentować. Poza tym, mam wrażenie, że na pewnym etapie komponowania “O” zdałem sobie sprawę, że wierszami takimi jak “Młynówka”, czy “Ślepe berło” przytłaczam odbiorcę pesymizmem, więc starałem się rozrzedzić tę ciężką atmosferę wierszami nieco lżejszymi, bardziej wynikającymi z czystej zabawy jak “Międzynarodówka 71”, czy “15 grudnia 2020”, żeby trochę przepleść nastroje.

Piszesz trochę o tym, że dzisiaj mało co jest wytworem nas samych. Twoim zdaniem proporcje pomiędzy produkcją a konsumpcją niebezpiecznie się zaburzyły?

To jest refleksja, która pojawiła mi się wraz z podjęciem regularnej, pełnoetatowej pracy. Choć tak  naprawdę, jeśli się zastanowić, takie poczucie braku sprawczości na osobistym poziomie towarzyszy chyba wielu ludziom. W każdym razie mam przykre wrażenie, że wielu obywateli tej planety czuje się podobnie. Nie chciałbym z tego wysnuwać jakichś daleko idących, systemowych wniosków.

Czy to nie jest tak, że sami nie mamy już z czego budować, tylko powtarzamy dany przekaz jaki panuje w naszej bańce?

Kultura trochę polega, jak dla mnie, na powtarzaniu przekazu z jakiejś bańki i na zderzaniu się z innymi bańkami, więc ogólnie rzecz biorąc mam wrażenie, że zawsze tak było. Teraz sytuacja zmieniła się o tyle, że baniek są setki i tysiące i z każdą trzeba się liczyć, żeby być intelektualnie uczciwym, a przynajmniej tego się wymaga, jeśli chcesz aktywnie funkcjonować w liberalnej demokracji, w liberalnym społeczeństwie. Taki stan rzeczy jest zwyczajnie męczący, przebodźcowuje, dezorientuje i prowokuje do izolacji.

Według Ciebie nasza uwaga to najcenniejszy prezent jaki możemy komuś dać.  Coraz częściej replikujemy, powtarzamy, wzmacniamy zasięgami przekaz, który już istnieje. Dokładamy się „lajkiem” albo naciskając przycisk Follow/subskrybuj. Czy ma zastosowanie nie tylko w przypadku twórczości czy ekonomii ale przede wszystkim ideologii, poglądów?

Pytasz o świat elektroniczny, który już jest wielką i istotną częścią ludzkiej przestrzeni. Z jednej strony jest pochłaniający, fascynujący, w pewnym sensie dziki i nieokiełznany, a z drugiej osacza i zaburza prawdziwą komunikację. Nie chcę w tym ostatnim stwierdzeniu brzmieć jak sfrustrowany boomer, ale tak to często odbieram, szczególnie jeśli chodzi o świat mediów społecznościowych. Książka, czy w ogóle literatura funkcjonuje dla mnie jako przestrzeń, gdzie można się skryć, chociaż przez jakiś czas żyć i myśleć w inny sposób. Aprobata, uwaga jest czymś, co w świecie elektronicznym stało się bardzo cenną walutą, a literatura wciąż jednak – i chwała jej za to – gwarantuje przestrzeń bardziej zniuansowaną, gdzie nie tak łatwo o ocenę na jeden z sześciu przewidzianych z góry sposobów. Dlatego tak, myślę, że takie proste amplifikowanie uwagi ma zastosowanie tak naprawdę do wszystkich dziedzin życia, które da się zaprezentować w internecie. Za to literatura jest chyba tą dziedziną, która, mam nadzieję, takiemu prostemu aktowi oceny umyka.

Czyli z jeden strony coraz więcej replik, a z drugiej, może repliki i kopie to jedyne co nam tak naprawdę zostało?

Być może, ale wciąż mam wrażenie, że zależy to od tego jak wytrwale szukamy czegoś oryginalnego dla siebie.

Jak wyglądali przedstawiciele Hare Kryszna z Union Square? Czym się różnili od tych, których możemy spotkać np. Na naszym woodstocku?

Niestety, nie mogę w pełni odpowiedzieć na to pytanie, bo nigdy nie byłem i chyba nie będę na naszym Woodstocku (hehe). Natomiast nowojorscy krysznowcy urzekali pomarańczowymi strojami, zausznymi mikrofonami, bębenkiem, stanowiskiem z książkową propagandą, jak również brutalną nietolerancją na okolicznych bezdomnych, co w tej relaksującej sytuacji, gdy siedziałem na brzegu fontanny i zajadałem soczystą brzoskwinię, dość mną wstrząsnęło.

Zainteresował mnie utwór Velux. Z łaciny to połączenie słów ventilation (wentylacja) i lux, czyli światło. Trochę jakbyś próbował wpuścić trochę światła, otwierając okno. Jaki jest z niego widok?

Velux to po prostu firma produkująca okna dachowe i takie okna, być może z tej firmy, mam w swoim krakowskim pokoju, hehe. Widzę przez nie głównie niebo, podobne niebo, jakie widziałem wylegując się na trawce w Central Parku, na skalistej wysepce trędowatych nieopodal Krety, czy pod paryskim Luwrem. Spędzając swój tydzień w Nowym Jorku pomieszkiwałem właściwie w stanie New Jersey, w miejscowości Nutley, pół godziny drogi autobusem od Manhattanu, co zawsze było ekscytującą podróżą, gdy ten jeżozwierz drapaczy chmur wyłaniał się powoli zza pagórków, ehh. 

I tym nowojorskim akcentem kończymy. Dzięki za rozmowę.

Przemysław Suchanecki – ur. w 1992 r. w Szczecinie. Poeta. Publikował m.in. w „Odrze”, „Opcjach” i „2miesięczniku”. Laureat „Połowu” oraz projektu „Pierwsza książka” w ramach festiwalu Stacja Literatura. Mieszka w Krakowie.