Niebieska niestałość. O poezji kolorów i abstrakcji. Rozmowa Olgi Rembielińskiej z Adrianem Tujkiem

Tytuł twojej książki kojarzy się z malarstwem oraz z kulturą wizualną, czy to one cię inspirowały przy pisaniu tomu?

Nie. Malarstwo czy kultura wizualna inspirowane są kolorami, no i w sumie, czy bez kolorów one by były? To trochę inaczej niż przy odpowiedzi na pytanie: dłonie bez palców, czy to wciąż dłonie? W każdym razie, odkąd pamiętam, czyli znacznie więcej lat temu niż jestem w stanie policzyć na palcach jednej ręki czy wszystkich rąk, jakie mam – dawno temu przypisywałem kolory okolicznościom trudnym do opisania słowami, a ściślej słowami, które potrafiłbym zapamiętać. Zapamiętywanie było po to, żeby do wrażeń wyprowadzających ze stanu obojętności, na krótszą metę dość przyjemnego i przystępnego, skutecznie wracać i potrafić zrozumieć (empatia!), skąd i dokąd prowadzą i dlaczego przez ten krótki moment towarzyszą mi namacalnie i intensywnie. Kolory zresztą nie są zobowiązujące tak jak słowa.

Z tego, co powiedziałeś, mogę wywnioskować, że niebieski jest kolorem, który u ciebie oznacza niestabilne emocje?

Niebieski jest niestałością, czyli zmianą, więc nie powinien kojarzyć się stabilnie. Jak się ma nam, obserwującym, kojarzyć? Prędko, rwąco, chłodno – być może. Dla mnie był to kolor niepewności, rzekomo piękniejszej od tego, co udowodnione, naukowo na przykład. Dla mnie był to niedosyt. Dla mnie? Brak, a więc potrzeba, a zatem chęć zmiany stanu rzeczy, w którym robiło się niebiesko, czyli dość intrygująco. Chyba bardziej niż zakończenia, happy endy czy wręcz przeciwnie, wolimy niejasną, nieskąpaną w świetle reflektorów, ulicznych lamp, latarki w smartfonie czy świetle odbitym (dzięki księżycowi albo przez księżyc) – drogę, nawet jeśli prowadzi na koniec, który jest widokiem ze szczytu. Szczytu typu, że się skacze, czy co kto najbardziej lubi przeciwstawiać wysokości, no bo najważniejsze, że nie można zawrócić.

Niebieski jest kolorem, który według mnie najlepiej oddaje zmaganie się z żywiołem zmiany, czyli też decyzji. Zdecydowanie ani jednego, ani drugiego nie powinno się narzucać. I to nawet, jeśli ktoś by tego bardzo chciał.

Bardzo wyczuwalne jest to, w jaki sposób wyrażasz, w tomie, swoje opinie o świecie, nawet coś podobnego napisałam, „że nie jesteś narzucający się światopoglądowo”. W twoim tomie bardzo wyraźne są takie akcenty związane z filmem i fotografią. Czy ty zastanawiałeś się nad związkami kultury wizualnej i poezji?

Znowu nie. Czy to dowód na to, że jestem asertywny? No nie. Asertywność to przecież nierealizowanie oczekiwań innych, gdy sami zaspokoić kogoś serio nie chcemy. W moim tomie dominuje to, co abstrakcyjne. Kiedy się zestawi liczbę akcentów położoną na konkrety, takie jak łatwa do wychwycenia fotografia, to okaże się, że nie będzie ich znowu tak dużo. O ile mamy to samo podejście do relacji dużo – mało. Czytelnik sięga zrozumieniem w pierwszej kolejności po coś, co zna, kojarzy, potrafi przyporządkować, a najłatwiej jest z czymś tak materialnym jak zdjęcia. W recepcji książki ludzie dostrzegali tę relację poezji i fotografii, dawali nawet przykłady w tym zakresie. No ale były to recepcje skupiające się na konkrecie, a nie na tym, co dla mnie było w książce kluczowe, to znaczy nie na próbie podania przykładów okoliczności trudnych do nazwania, zapamiętania, a dalej do wracania (zawracania!) i analizowania. Jeśli chodzi o zdjęcia, to Ilona Witkowska, jeśli się nie mylę, napisała kiedyś „nie rób mi zdjęć, bo kiedy robisz mi zdjęcia, mam wrażenie, że się ze mną żegnasz”. Miałem to na wyświetlaczu leciwego telefonu, mimo że się z tym nie zgadzam na tyle, by użyć takiego argumentu przeciwko robieniu mi zdjęć. No ale tu też widzę relację wrażenie-zdjęcie, zdjęcie-konkret, wrażenie – chciałbym, żeby było możliwie nienamacalne, czyli wyjątkowe, bo w sumie mało takich jest.

No właśnie! Powiem ci szczerze, że jak pierwszy raz to przeczytałam to pomyślałam „fajne obrazy, ale nic nie rozumiem!”. Więc zaczęłam szukać jakiegoś klucza interpretacyjnego i rzeczywiście, tak jak powiedziałeś łatwo jest zacząć od takich wytrychów jak fotografia, związków poezji z kulturą wizualną. Potem można przejść do kolejnych już warstw, więc może to jest coś od czego można zacząć, czytając tę książkę, jeśli sprawia jakąś trudność w odbiorze. Tak sugeruję… Kolejna rzecz to, no może nie są to jakieś liczne przykłady, bo nie chcę popełnić już tego błędu jak przy omawianiu fotografii, ale jakieś tam wątki się pojawiają z kulturą popularną. Wyczuwam, że bliżej ci jest w tym tomie do kultury popularnej niż  do wysokiej. Czy ty masz jakiś określony do niej stosunek?

Na pewno tak, mam, choć nikt nigdy (kwantyfikatory użyte prawidłowo!) nie zadał mi tego pytania. Czy to w bliższej relacji, czy w gronie znajomych rozmawia się dużo o tańczeniu, prawie (sic!), programowaniu, muzyce, a dlaczego by właśnie nie porozmawiać o kulturze popularnej? Oki, wrocławski raper w utworze „Dla ziomali”, gdzie śpiewa „to gówno jest dla wszystkich moich ziomów”, odczarowuje (tak uważam) ciężar rzeczywistości, którą prezentuje w pozostałej części płyty. Kultura popularna przekonuje mnie swoim równym, wszechstronnym podejściem, właściwościami, egalitarnością. Z kolei elitarność tego, co wysokie – przekonuje mnie co najmniej mniej. Uważam, że to, co ekskluzywne jest jak to, co się świeci, a powiedzielibyśmy, że świeci się, ale najczęściej złotem nie jest. No i tu znowu mamy kolorek w odcieniach prześwietlonych jakimś tam blaskiem. Jest to znowu dość pomocne do uporządkowania tego, co w słowach brzmiałoby chaotycznie. Ktoś już pytał: “Widzę słońca dwa, jak rozpoznać mam, gdzie prawdziwy a gdzie odbity blask?”.

Myślę, jak ma się wulgarny, potoczny język wobec stosunku do kultury popularnej i wysokiej. I jak ma się do tego luz, który cenię, a nie zawsze go potrafiłem wyrażać. Coś, co ma w sobie luz, będzie mi się podobać. Czytany na głos wiersz ze zwrotem „zadupie” na początku nawet trudno przechodził mi przez gardło, no ale powtarzanie czyni to co trudne łatwiejszym. W kulturze popularnej jest więcej miejsca na to, co trudne i łatwe. Wszyscy się pomieścimy. Kwantyfikator użyty raczej błędnie, ale da się to naprawić, choć nie trzeba i to też miło wiedzieć.

Oprócz tych abstrakcyjnych, absurdalnych czasem zdarzeń, które opisujesz w książce, to używasz również rejestru języka potocznego. Jaki efekt chciałeś uzyskać wybierając taki język?

Język ma sprawiać mi przyjemność, tak jak przyjemność ma sprawiać jedzenie. Analizuję skład produktów spożywczych, które biorę pod uwagę przy zakupach w sklepach, ważna jest też dla mnie konstrukcja, sposób budowania zdań w literaturze, która wydaje się atrakcyjna do czytania. 

Staram się pisać takim językiem, jakim mówię, czy ściślej – chciałbym mówić, ale mówienie ma określone tempo, i nawet jeśli, parafrazując Muminki, tak bardzo nie przeszkadza w myśleniu, to trudno językowi nadążyć. Myślę teraz o słowie petrichor, którego nie używam na co dzień, a w książce jednak to robię. To trochę mieszanie stylu w nim samym, ale dalej też miksowanie różnych rejestrów. To się chyba nazywa puszczaniem oka? Nie wiem, ale to jest trochę jak używanie przeze mnie zwrotu niniejszym w domu, wieczorem, z kimś dla mnie ważnym w sytuacji nieprocesowej. Ktoś powiedziałby pięść przykładasz do nosa i to nie pasuje. I owszem. Ale czasem trzeba kogoś wyrwać z myślenia o niebieskich (znowu!) migdałach, by zatrzymał się nad nietypową konstrukcją czy zastosowaniem zwrotu i zaczął uczestniczyć także duchem, a nie tylko ciałem w sytuacji, w której go potrzebujemy. Wychodzenie ze strefy komfortu to jedno, a wyciąganie ze strefy komfortu kogoś innego niż siebie to powiedziałbym coś dużo prostszego, ale to tylko pozór.

Językiem chciałbym odbierać ciężar temu, co zbyt ciężkie. Językiem chciałbym dodawać ciężaru temu, co zbyt lekkie, zbanalizowane. Język może uspokoić, kiedy jest niespokojnie. Język powinien postawić do pionu, kiedy leżymy, a nie powinniśmy. 

Ok, słuchaj moje ostatnie pytanie może będzie właśnie patetyczne, czy ty czujesz się spadkobiercą jakiejś tradycji poetyckiej?

To trudne pytanie, ze względu na jego konkretność. Nie studiowałem polonistyki czy historii literatury, ale chyba wiem tyle, żeby odpowiedzieć. Kiedyś ktoś mnie zapytał, czy znam twórczość Wisławy Szymborskiej, nieco mnie to uraziło i rozbawiło przy tym.

Jeśli chodzi o pierwsze sympatie lekturowe, to wskazałabym na Justynę Bargielską i Ilonę Witkowską, a po namyśle na kilku poetów BruLionu. Grzebalski, Świetlicki i Sendecki na pewno. Nie czytam poezji awangardowej i nie czuję z nią związków. Trudno mi się w aktualnym stanie faktycznym (tutaj wyrywam pewnie kogoś z wiadomej strefy) odnaleźć w jej onirycznym, surrealistycznym klimacie i dać się ponieść.

Olga Rembielińska – Urodzona w 1989r. – z wykształcenia etnolożka. Pracuje nad pierwszą książką poetyc-ką. Publikowała w „Etnografii do kieszeni”, „Babińcu Literackim”, „Szajn”. Jej wiersze znalazły się w antologiach pisma „Inter-” oraz „Babińca Literackiego”. Prowadzi foto-modelingowe konto na Instagramie: @olgarembielinska. Bardzo ceni kapitał kulturo-wy, który zbudowała sobie na słuchaniu 50 Centa, Seana Paula i innych raperów z końcówką „dogg” odtwarzanych w Winampie.

Adrian Tujek – Autor książki poetyckiej Niebieskie nie schnie (WBPiCAK, 2019) nominowanej przez Jury Nagrody Literackiej 43. Międzynarodowego Listopada Poetyckiego na poetycką książkę roku. Adwokat, wykładowca prawa w placówkach prywatnych. Mieszka we Wrocławiu.