24.01.2021 w niedzielne popołudnie w Krakowie spotykamy się z Marcinem Podlaskim, językoznawcą i autorem niedawno wydanego przez Ha!art debiutu trzysta cytryn do trzeciej potęgi tygrysa, który objęliśmy matronatem. Marcin, na wstępie gratuluję.
Jesteśmy dzień po oficjalnej premierze. Jak wrażenia ze spotkania? Od 2018 roku jesteś członkiem Krakowskiej Szkoły Poezji. Są pierwsze opinie, może rady?
Cześć Patryk, witam Stronę Czynną.
Jestem bardzo zadowolony z prowadzenia Dawida Kujawy, wiele kwestii sam sobie rozjaśniłem a propos tej rozmowy, wiele mi uświadomiono, dało do myślenia, dostałem też rady na przyszłość – bardzo cenne, tu akurat od Dawida Mateusza – widać, że Krakowska Szkoła Poezji czuwa. Głównie chodzi o trochę wyższą spójność wywodu, dynamikę, tempo. To bardzo ważne w tym aspekcie, a u mnie tego za bardzo nie było, więc na przyszłość będę się starał trochę mniej rozwlekać, ale mam nadzieję, że spotkanie wyszło ok.
Zapytałbym o tytuł tomu, ale byłoby to za dalekie wybieganie przy fascynującym terenie. Wyjdzie w rozmowie. Zatem: co cię najbardziej interesuje w literaturze, w poezji? Po lekturze mam wrażenie, że język oraz jego niedoskonałe drogi.
Zgadza się, język i jego niedoskonałe drogi przede wszystkim. To jest to, co mnie zdecydowanie interesuje. Tak jak mówiłem wczoraj, występuję przeciwko normatywności językowej, interesują mnie wszelkie potknięcia, wszelkie błędy, wszelkie cechy powodujące, że ta wypowiedź jest w mniejszym stopniu zrozumiała. Natomiast jeśli chodzi o to, o co zapytałeś najpierw, czyli co mnie interesuje w poezji? Dla mnie przede wszystkim liczy się forma. Forma komunikatu. Uważam, że z tego właściwie wynika wszystko, tzn. dobór słów, dobór rytmu, dobór wszelkich środków językowych, oryginalność. Do tego dążę, nie wiem z jakim skutkiem, natomiast ja się bardzo skupiam na języku w poezji. Język jest dla mnie najważniejszy, ważniejszy nawet niż treść czasami.
W książce wyraźnie widać, że poruszasz temat schizofrenii. Dlaczego jest to dla ciebie ważne oprócz ogólnej wrażliwości na chorobę? Chodzi tu o różne wykluczenia w poszczególnych sytuacjach życiowych?
Tak, chodzi przede wszystkim o wykluczenia ze względu na język ponieważ uświadomiłem sobie czytając różne opracowania, czy też z własnych doświadczeń, że komunikaty tego rodzaju są często deprecjonowane, to znaczy spotykają się z niezrozumieniem, odrzuceniem, zażenowaniem czasami. Przechodzi się nad nimi do porządku dziennego, natomiast dla mnie jest to język, który warto zgłębiać, na który warto uczulać i sprawić, żeby społeczeństwo posługujące się językiem sklamrowanym normą językową, potrafiło też zdobyć się na rozumienie wypowiedzi odbiegających od tej normy. To jest jakby mój cel.
Znamy się nie od dziś, najpierw przez Internet, później wreszcie na żywo. Zawsze rzucał mi się w oczy twój perfekcjonizm przy poprawianiu choćby najdrobniejszego przecinka, półpauzy, też przy tworzeniu naszych collabo, a tu proszę! Czy jest to [w tej książce] łączenie fraz, które świat nie może zrozumieć, przyjąć, dążąc do swojej bezsensownej doskonałości, tak jak mówi się w kontekście najnowszej społeczności internetowej?
Mój perfekcjonizm rzeczywiście bywa kulą u nogi. Nawet w mojej pracy miałem ogromny przestój w pisaniu, ponieważ nie mogłem się zdobyć na pisanie byle czego, więc właściwie miałem blokadę przed napisaniem czegokolwiek. Nie potrafię napisać tekstu, gdzie na przykład pomijam błąd, chociaż wiem, że redaktor po mnie go poprawi. U mnie wszystko musi być w idealnym porządku, tzn. czytam wiersze wielokrotnie, jeśli napiszę wiersz to czytam go kilkanaście, kilkadziesiąt razy łącznie przez długi czas. Poprawiam, zmieniam, cyzeluję, zdaję się też na inne osoby, które mi pomagają. Jeśli chodzi o społeczność internetową, język tej społeczności… Ten język, w ogóle język, widać to najbardziej na przykładzie języka Internetu, to jest banał właściwie, ale ten język bardzo ewoluuje. Właściwie ma to też pewien potencjał rewolucyjny i w porównaniu z tym, co było jeszcze kilkanaście lat temu – język naprawdę szybko się zmienia. Sam za nim nie nadążam, przyznaję, ale zmiany językowe nigdy nie mają charakteru pozytywnego, czy negatywnego. Trzeba je brać po prostu jako takie i przynajmniej dla mnie, jako językoznawcy, one są interesujące, ale trudno mi je oceniać. Oczywiście, jako niejęzykoznawca mam problem z pewnymi zjawiskami i czegoś nie rozumiem, albo wydaje mi się coś zbyt skomplikowane. Natomiast jako językoznawca po prostu to obserwuję i interesuje mnie to ze względów badawczych.
Czuję w tym tomie gniew, ale nie taki, że jesteś jednoznacznie zły na system, a politykę, że to jest złość na rzeczy, sytuacje, język. Polityczność jest gdzieś obok. Dobrze rozumiem?
Tak. To znaczy, wszelkie sprawy polityczne itd. piszę z perspektywy osoby, która doświadcza wszystkich tych presji. To widać w niektórych wierszach np. pozytywna decyzja w sprawie przyznania renty („co łączy mnie z zusem to bycie trupem zus / bycie ropą z ust”) i wielu innych. Doświadcza tej presji, ale nie ma siły się im przeciwstawić, czy ich krytykować. Po prostu one nacierają ze wszystkich stron. Mój gniew jest wymierzony przede wszystkim w język, tzn. można go traktować, ten tom, jako rzygnięcie na normę językową, która jest dla mnie również elementem pewnej opresji systemowej. Rozumiem po prostu normę językową jako formę opresji i przeciwko niej występuję, ponieważ ona jest potrzebna, bo spaja społeczeństwo, natomiast zbytnie jej egzekwowanie powoduje wykluczenie osób niepotrafiących się do niej do końca dostosować. Ostatnio czytałem na pewnej grupie komentarz człowieka, który wypowiedział się w ten sposób, że dla niego, kiedy rozmówca popełnia błąd w wypowiedzi to dla niego jest to oznaka braku szacunku. Jest to dla mnie coś, co nie tylko wkurwia, ale przede wszystkim powoduje ogromne szkody w społeczeństwie.
Rozmawialiśmy o tym wcześniej, być może jest to kruche pytanie: wspomniałeś, że na spotkaniach, konkursach jesteś „krzykaczem”, starasz się być mocno ekspresywny, jesteś bardzo przywiązany do swoich tekstów. Najpierw miałem styczność z pdf-em [cytryn], i myślałem, że to błąd zapisu cyfrowego. Dużo tekstów ma różnego rozmiaru frazy, zdania. Czy ten sposób ma ułatwić czytanie?
Obecnie większa część komunikacji odbywa się drogą pisemną, ale nie tylko teraz. Tak po prostu jest od dłuższego czasu. Dla mnie pismo również jest ważnym elementem, a także zapis niektórych fraz wielkimi literami, kapitalikami albo wersalikami. Jest istotny z tego względu, że dla mnie liczy się dosłownie wszystko, jeśli chodzi o wiersz. Zapis tych samych fraz, powiedzmy, małym drukiem równym reszcie formy wiersza byłby nieskuteczny, tzn. ja te frazy słyszę głośniej, mocniej, one są podkręcone albo są wzniosłe czasami i muszą tak też wybrzmieć w tekście pisanym. Pierwotnie właśnie te same frazy, które w książce ostatecznie są graficznie wyróżnione, one początkowo w samych wierszach również były powiększone itd. Jeśli chodzi o moją „krzykaczowatość” na występach… Powiedziałeś, że staram się być ekspresywny. To nie jest tak, to jest też problematyczne. Ja tych wierszy nie potrafię inaczej SŁYSZEĆ, ja tych wierszy nie potrafię inaczej CZYTAĆ. Próbowałem to robić, bo niektóre osoby, jak ty, mówiły, że jestem zbyt ekspresywny i to czasami budzi inne wrażenia w nich niż we mnie i inne niż zamierzone, natomiast ja ich po prostu nie potrafię inaczej słyszeć. Pisałem je dość gniewnie i nie potrafię ich czytać inaczej niż wykrzyczeć. Niektóre owszem, niektóre są spokojniejsze, cichsze, bo też tak je słyszę i są innego rodzaju, ale wiele z nich po prostu wymaga silnej ekspresji. Też np. zaburzenia rytmu, czy moje zmiany głosu albo zmiany linii intonacyjnej – takie nagłe, szarpane. Też nie są czymś, co jest miłe dla uszu, natomiast bez tego tych wierszy by nie było po prostu.
Pochodzisz, tak jak ja zresztą, z mniejszej miejscowości. Od kilku lat przebywasz w dużym ośrodku, w Krakowie. Zapewne wielu powiedziałoby, że to idealne miejsce dla piszącego. Jak jest w twoim przypadku? Wyczuwam, że mentalnie jesteś równocześnie w dwóch różnych miejscach.
To jest prawda, tzn.: moje wykorzenienie trwa. Nie czuję się przynależny ani tu, ani tam. Mam siebie za pewnego koczownika. Rzeczywiście jest tak, że to w jakim miejscu jestem od długiego zresztą czasu, możliwe że od zawsze, powoduje, że nie odnajduję się ani w społeczności mojego pierwotnego środowiska, ani nie odnajduję się do końca w społeczności miejskiej – zwłaszcza tam gdzie bardzo przywiązuje się wagę do języka, który powinien być grzeczny, poprawny. Mówię tutaj głównie o Uniwersytecie – nie dotyczy tylko krakowskiego oczywiście. Dlatego nie czuję się przynależny nigdzie i rzeczywiście to poczucie wykorzenienia jest we mnie cały czas, ono mnie, przyznaję, przejmuje i jest ważnym elementem tego, co w życiu robię, co chcę robić i jak robię. Ono też wpływa na moje teorie, zamierzenia dotyczące literatury oraz nauki. Co z tego wyjdzie? Nie wiem, ale na pewno chcę to ujmować w jakiś sposób chociaż jakiś cały czas pozostaje to poczucie winy i wstyd, że mówię o tych rzeczach i jednocześnie czuję, że zdradzam moją pierwotną społeczność, ale myślę, że nie ma odwrotu. Nie mogę się w tym blokować.
Książce powagi dodaje religia, a raczej jej mechaniczne elementy językowe obecne w codziennie w naszym życiu typu: “O, Boże ****”, niezależnie od wiary. Jak jest w twoim przypadku? To krzyk, czy prośba o odzew? Wszechobecność, czy kolejne fascynacje językiem, spajanie nim?
Nie, nie ma tam żadnej prośby. To jest jeden wielki krzyk, gniew, rozpacz, która nie szuka ukojenia. Ona dąży do zupełnego rozstroju, jest totalną samozagładą. Jednocześnie ta samozagłada ma pociągnąć w dół wszystko przeciw czemu jest wymierzona. Więc nie, nie ma tu żadnej prośby. Motywy religijne są po prostu na tyle obecne w naszym życiu, w języku, że one się pojawiają nawet u osób niewierzących. Może one o tym nawet nie wiedzą. Ja sam zdałem sobie niedawno z tego sprawę, że posługuję się jeszcze ornamentyką religijną zupełnie bezwiednie. Takie wyrażenia pojawiają się w moim języku. One są oczywiście wyzute z pierwotnych znaczeń ciężaru kulturowego, natomiast są po prostu pustymi wyrażeniami, które gdzieś funkcjonują, gdzieś to zostało. Więc one na bazie skojarzeniowej się po prostu pojawiają.
Gdybyś śnił, gdybyś wyśnił ten tytuł trzysta cytryn do trzeciej potęgi tygrysa, który może oznaczać wszystko, co by to było po przebudzeniu?
Myślę, że to byłoby koło nieruchomych słońc.
Jeszcze raz gratuluję książki. Czego sobie życzysz w 2021 oprócz przyjazdu nad morze?
Spokoju [przyp. do trzeciej potęgi].