Rafał Gawin

MANIFEST JAKO MANII FEST. REWANŻ ZA MONSTRUM MENSTRUACJI

Nie zrozumcie mnie źle. Ale nie próbujcie też zrozumieć mnie dobrze. Nie mam wam nic więcej do okazania. Okazy to gatunki ginące. Ginąć jest rzeczą polską. Nie widzę czegoś, co nie istnieje.

Jestem manifestem mężczyzny, który poświęcił męskość dla ludzkości, nie korzystając z niej w kluczowych momentach, dlatego szybko został zdemaskowany i pochowany na cmentarzu próżności.

Jestem manifestem pożytecznego idioty, który ma wrogów po to, żeby nie mieć zbyt wielu przyjaciół; bliskie relacje bolą, gdy nie zgadzają się odległości na mapie pożądań.

Jestem manifestem byłego katolika i obecnego Polaka, który woli izolację, choćby z kablem podsłuchowym, jeśli tylko ma zapewnione pierwotne rozrywki; niech mnie zobaczą! – powtarzam się, krzycząc z szafy.

Jestem manifestem autora pustki, która nawet wystawiona na sprzedaż jest nielegalna.

Jestem dobrą partią, partią razem, czyli osobno, ginącym gatunkiem w genderze, umiejącym odmawiać marksistowskie pacierze w dobrej niewierze pracy z socjalnej tacy, po gwarantowanym odchodzie, po wegańskim kotlecie, więc bez energii i odnowy eko biol-chem, choćby na trans-parytecie.

Jestem anarchią zerwaną z drzewa, przywiązanym buldogiem buldożera i konserwą turystyczną w paszczy puszczy, za trzysta na każdym rogu; sam się wydalam, by przetrwać w tym, czym jestem, czyli jem.

Jestem kolaboracją z systemem znaków w zamkniętym obiegu, gdzie czystość ceny intencji osiąga się poprzez współzawodnictwo w nienarzucającym skojarzeń pośrednictwie; gdzie wygrywa ekonomia retrokolesiostwa, którego wazelina już wyschła, więc wygląda niczym spiż; liż chuja, liż, poprawności apolityczna.

Jestem Panem Kleksem, który zostawiając niespieralne ślady, zaznacza swoją obecność w dyskusji o molestowaniu i gwałcie, również symbolicznym; wrabiany w bezustanne erekcje stoję trochę z boku, nie skacząc, jak mi nasrają do życiorysu.

Jestem dzieckiem tropiącym goryla we mgle, po wypadku papierowego samolotu; ognia! brzozy! kozy!

Jestem drzewem życia i poznania, z którego Noe zbudował arkę, a Lech nowy mit założycielski cywilizacji śmierci.

Jestem upadkiem muru berlińskiego, wolnomularzem, który szuka czułych miejsc do budowy nowych ścian, nowych nie-wież.

Jestem unią europejską pełną narodowych socjalistów, która zjada się od środka ustami obcych handlarzy roszczeń.

Jestem milczącą planetą w ostatnim krzyku mody, kręcę się w kółko na rozlanym mleku, które w poprzednim wcieleniu było wazeliną.

Jestem władcą much, który uprawiając seks na pająka, plącze się w zeznaniach, obciążających innych superbohaterów.

Jestem bohaterem możliwości wyspy, który stracił nadzieję na indywidualne tonięcie.

Jestem bohaterem paragrafu 22 i innych paragrafów w zawieszeniu, który wymyśla własne wojny, by je przegrać na medal.

Jestem bohaterem braku, który nie zrozumiał nadmiaru, dlatego postanowił unicestwić wszelką wystarczalność.

Jestem romantykiem chwytającym dzień za piersi, by mieć czym oddychać, przy braku kondycji, pionu i innych stałych granic; rozmawiam o gwiazdach, które widzisz podczas szczytowania nocą.

Jestem magnesem na cipki, zamontowanym w widocznym miejscu, by przyciągał tym, że wystaje, i pozwalał się ocierać przy każdym kocim ruchu.

Jestem światowym seksizmem, któremu od nadużyć odpadła gęba penisa.

Jestem światowym feminizmem, któremu od nadużyć odpadła gęba antypenisa.

Jestem trzecią drogą, trzecią połową i trzecią nogą, nie trawię golizny, połykam ją w całości, chyba że są same ości, z zepsutej od dupy ryby.

Jestem wrakiem w wietrznym wyścigu, torebką po herbacie wyssaną z dobrego smaku i porzuconą w błocie.

Jestem językiem, który się wije, zwinięty w rulon jak plik bezwartościowych banknotów, przypominających o wielkiej i dumnej przeszłości liczbą zer, zer na horyzoncie intelektualnym.

Jestem powtórzeniem wulgaryzmu, które nie znika wraz z echem zaproszenia do wspólnej zabawy, tylko drąży, drąży, aportuje i abortuje, taki podkład i pokład, składka i wkładka, wykładnia, która się wypierdoli sama, jak ostatnia sprawiedliwa wśród braków narodów świata.

Jestem kiczem końca, który wymyślił kolega po klawiaturze, zanim to było modne, a ja – w roli rzepa – tańczę na jego ogonie w hipsterskiej klubokawiarni.

Jestem dzidą świtu, która nie miała gdzie utkwić, chybiła, zanim ją pochłonął prorok mrok, pierwszy krok w dymie ze zgliszcz.

Jestem powodzią tysiąclecia i nic, naprawdę nic nie pomoże, jeśli moja nienawiść nie znajdzie ujścia w jakimś czerwonym morzu; prymasie, psikutasie, znajdź mi es, którym syczysz, gdy zabieram ci powietrze przez kręgi w zbożu i romby na swetrze.

Jestem potopem, który po nas choćby, ale najpierw się paliło i nie zaciągało, więc nie ma czego gasić, pragnienia się znoszą i nie znoszą, taka równia pochyła jak twoja była w ulicznej awanturze w sztucznej skórze, po piórze.

Kiedy zieję ogniem, jestem ogniem z paszczy salonowego lwa, smoka na baby, baby boom i shower power golden life; kiedy mówię ostro, z ustami pełnymi odwróconych pochlebstw, daję się zapalić i zgasić niczym, niczym tani znicz, paraolimpiada, parabuch, pociąg, obciąg i ciąg – polityczna rozrywka dla ubogich ciałem.

Kiedy leję wodę, jestem wodą, która niczego nie niszczy ani nie oczyszcza; kiedy mówię konkretnie i wprost, jestem kamieniem z płyty nagrobnej, przeznaczonej do zniszczenia i oczyszczenia, które symbolizuje; tonę za miliony, w obliczu denominacji.

Kiedy zakopuję was w ziemi, jestem ziemią i kręcę, każdy następny obrót to odwiert w poszukiwaniu piekła; z truchłem ropuchy ropy, która nie zamieniła się w księżniczkę, bo pocałunek sprzedała w ramach akcji #MeToo, gdy moc truchlała, a w majtkach zamiast skrzeku pojawił się skrzep.

Kiedy lecę z wiatrem i tracę oddech, jestem wiatrem i oddechem, zyskuję coś więcej, akt, który nie śnił się laryngologom poszukującym niebieskich migdałów: mogę się zrównać z nicością na usługach pustki w wielkim przestworze braku, gdzie każda nieobecność jest usprawiedliwiona jak śmierć z nudy; obłuda hipokryzji i hipokryzja obłudy.

Mamy to, więc licytujmy się od początku!

Rafał Gawin – (urodzony w 1984 roku) – poeta, recenzent, redaktor, korektor i sekretarka „Arterii”, konferansjer i reanimator kultury. Wydał arkusz Przymiarki (2009) i dwujęzyczną książkę poetycką WYCIECZKI OSOBISTE / CODE OF CHANGE (2011). Tłumaczony również na język bułgarski i rosyjski. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Dzienniku Łódzkim”, „Odrze”, „Tyglu Kultury”, „Opcjach”, „Kresach”, „Frazie”, „Red.”, „Portrecie”, „Wyspie”, „Wakacie”, „Cegle”, „Kalejdoskopie”, „Kronice Miasta Łodzi” oraz Na grani. Antologii wierszy łódzkich debiutantów (2008), antologiach Połów. Poetyckie debiuty 2010 (2010), Anthologia2# (2010) i Co piłka robi z człowiekiem? Młodość, futbol i literatura (2012). Mieszka w Łodzi, gdzie pracuje jako instruktor w dziale imprez Domu Literatury.

Miłosz Hołody

kliknij aby zobaczyć ruchomy rysunek.
kliknij aby zobaczyć ruchomy rysunek.
Ruchomy rysunek Miłosza Hołody
kliknij aby zobaczyć ruchomy rysunek.
ruchomy rysunek Miłosza Hołody
kliknij aby zobaczyć ruchomy rysunek.

 

 

Miłosz Hołodyabsolwent filozofii na Uniwersytecie Rzeszowskim, obecnie doktorant. Przygotowuje rozprawę doktorską poświęconą poezji wizualnej w przestrzeni. Interesuje go współczesna kultura wizualna, eksperymentalne formy literackie oraz badania nad praktykami codzienności. W swojej twórczości porusza się płynnie między sztukami plastycznymi i literaturą. Zrealizował trzy wystawy indywidualne: Cukierki ze słów (RIK, 2017), Angielski spacer (WiMBP w Rzeszowie, 2018), Pij swój uśmiech (KBP, 2019) oraz brał udział w kilku wystawach zbiorowych. Publikował  rysunki, ilustracje i wiersze w magazynach: „Cegła”, „Helikopter”, „Inter-”, „Stoner Polski”, „Drobiazgi”, „Rzyrador”. Był uczestnikiem Pracowni Otwartej Biura Literackiego (2018). Zajmuje się rysunkiem eksperymentalnym.