Magdalena Narewska

WW

W: A gdyby tak można było zobaczyć wstyd bez osłony gestów? Czym byłby – słoniem w pokoju? Żywym mięsem?

W: Bez wątpienia jest wiernym towarzyszem. Nawet jeśli pogodzisz się z jego przyczyną, nie odchodzi.

W: Najbardziej mnie boli, że żłobi w pamięci tak głębokie ścieżki. Jest ich mnóstwo, wszystkie prowadzą do wstydu. Ze szczęściem nie jest tak łatwo. Do szczęścia musisz się dokopać, na ślepo, jak kret.

W: Chrześcijanie mogą zwalić wszystko na Adama i Ewę. A nam, co pozostaje? Obwinianie matek? Systemu? Kanonów piękna? Patriarchatu?

W: Mówią, że bez wstydu nie zaszlibyśmy tak daleko. Wciąż bylibyśmy barbarzyńcami, w skałach drążącymi piersi.

W: Szczerze w to wątpię. Choć z tym, że wstyd determinuje koleje losu, mogę się zgodzić. Nie ma jednak z niego żadnego pożytku.

W: Oczywiście, że jest. Powstrzymuje cię przed zrobieniem sobie krzywdy.

W: Czyżby? Zdaje się, że mylisz wstyd z instynktem przetrwania.

W: Do niczego ci się nie przydaje?

W: Może jedynie jako partner do walki. Zresztą, twój wstyd jest inny niż mój. Nie chcę mu umniejszać – ale jednak, porównania są tutaj zupełnie bezzasadne. Ja swój wstyd codziennie smaruję, rozcieram – nie mogę o nim zapomnieć. Muszą mieć go z tyłu głowy, zawsze się pilnować, by nie wymknął się wykwitami, które rodzą pytania. Czasem zdradza mnie wiatr, czasem słońce. Deszcz też, chociaż w mniejszym stopniu.

W: A może wyolbrzymiasz?

W: Jestem wstydem. Wstyd mnie więzi, zmusza do lakowania deficytów uśmiechem. Doklejam go, trochę tu i tam szpachluję, i udaję, że wszystko jest w porządku. Gdybym nie musiała się wstydzić, z pewnością nie byłabym taka miła.

W: A mówią, że żyjemy w kulturze winy.

W: To pochodna?

W: Czasem umysł strzela nim we mnie jak z procy. Wszystkie te momenty, kiedy płonęła mi twarz, żołądek zwijał się w spiralę jak z czitosów. Najgorzej, jeśli akurat idę wtedy ulicą. Nie mogę się oprzeć, by kroczyć po liniach betonowych bloków, albo kląć na siebie, powtarzać te prymitywne mantry o własnym zjebaniu. Krzywię się, klnę, ludzie dźgają mnie współczuciem w źrenicach ostrych jak szpilki. Tak – to zwykle zdarza się w dni, kiedy z nieba zstępuje białe światło, penetrujące tkanki jak rentgen. W nich też kryją się zaszłości.

W: Niesamowite, jak oddziela cię od siebie. Filetuje – zaczynasz wstydzić się siebie przed sobą. Chuchasz w lustro, czynisz z siebie płótno. A ciało coraz bardziej cię za to nienawidzi.

W: Wstyd cię łamie, czy rozjusza?

W: Jedno i drugie. A może tak – łamie mnie własna słabość w jego obliczu. Najpierw decyduję się mu przeciwstawić, a potem zakrywam się dłońmi, włosami, rekwizytami, które akurat mam pod ręką. Dziwną czynię z siebie konstrukcję, ludzkie puzzle – sztucznie wyprostowana, z ramionami pod dziwnym kątem. I tak, po spirali, z jednego wstydu w drugi.

W: No, czitosy. Ale mój wstyd nie ma chyba cielesnego wymiaru.

W: Po pierwsze – bzdura. Po drugie – ten rozdział ciała i duszy chyba przeszedł już do lamusa?

W: Tak, słyszałem ostatnio, że dusza gnieździ się gdzieś w jelitach. Jak coś ci tam bulgocze, to znaczy, że dopomina się o duchową strawę.

W: Czy to miała być subtelna sugestia? Chyba to słyszę. Wiem, dlaczego milczałeś do tej pory, ale hałas robi się nie do zniesienia.

W: Jak nakarmić duszę?

W: Odnoszę wrażenie, że nie inaczej, niż truskawkami ze śmietaną.

W: Moja preferuje raczej tłuste bity i szatkowanego Derridę.

W: Chyba zjedzą dziś osobno.

W: A my, jak zwykle, razem?

Magdalena Narewska – Urodzona w 1994 r. copywriterka, tłumaczka, filmoznawczyni współpracująca z Fundacją OFF Camera. Debiutowała w ,,Tlenie Literackim”. Cyfrowa nomadka, która nie znosi tego określenia, ale nie znalazła jeszcze lepszego. W wiecznym rozkroku między Polską a Portugalią, kinem a literaturą, naturą a kulturą. 

Nikodem Lazurek

Czerwień

Ilustracjafisherczysta

Łyżka

Skórka

Moc sprawcza

Nikodem Lazurek – Urodzony w 1999 r. Niepomielone mięso odpowiedzialne za prezentowanie kolażu cyfrowego w internecie. Wyhodowany i osiadły w kujawsko- pomorskim. Oczekuje poklasku i klepania po plecach. Głównie konsumuje. Publikował w „Stonerze Polskim”, „Stronie Czynnej”, „Małym Formacie” oraz „Rzyradorze”. 

Katarzyna Caryńska

Wskazówka

w wyglądzie się kryje wskazówka
bo gdy mina zła jak z pagórka
to brwi idą do środka
a zęby wyskakują jak szalona higienistka
której filozofia opiera się na pryszczach –
te na plecach to grzechy szkolne

więc usta spadają
i głowa też spada
wystawia język na kogoś
kogo kochamy

bo trzęsie się szczęka od ludzi
dlatego łzy muszą czasem iść do pokoju
przemyśleć swoje zachowanie

dziecinko
tylko radość
tylko radość ma się oczami

Michał Andrzej Sokołowski

świat istnieje tylko w detalu

because the night belongs to lovers (Bruce Springsteen Paris 85)
I’m burnin’ down this town tonight (John Moreland youtube 2012)

siedzieliśmy w kuchni rozmawialiśmy
w rozstał się z a i nie wiem czy rację miał danto
że sztuka się skończyła i nie ma przyszłości
tylko następujące jeden po drugim akty

działo się kręciło wirowało
nikt nie podbił świata miasta każdy żył dalej
przeżyliśmy superksiężyc (w syzygijnym
perygeum swej orbity) spłonęła notredame

licząc w deszczu parasole szukając
drobnych po kieszeniach trochę się
zakochując trochę rozstając ciągle czekając
na spóźnione autobusy

w przepełnionej kuchni gdzie wciąż mam lat
siedemnaście dwadzieścia jeden dwadzieścia osiem
wszystkie wersje świata trwają symultanicznie
tysiąc diabłów tańczy na główce od szpilki

Michał Andrzej Sokołowski

Pracował w różnych miejscach, zrobił doktorat, bujał się tu i ówdzie. Publikowany, coś tam kmini, kombinuje. Lubi sport (czynnie: tenis stołowy, biernie: sumo), muzykę (jakieś lofi/chillbeats to relax/study to), książki, podróże, ogólnie różne takie (takie).

Ryszard „Sidor” Sidorkiewicz

Mała kolekcja wielkich dzieł (II)

Sztuka starożytnego Egiptu –Malowidło z grobowca Nachta

PP  ]

Sztuka starożytnej Grecji –Malarstwo wazowe

[   Σ   ]

Fra Angelico – Noli me tangere

[   ПMJ   ]

Jan van Eyck –Zwiastowanie

[   IMI   ] 

Sandro Botticelli –Narodziny Wenus

[   V   ]

Leonardo da Vinci –Portret damy z gronostajem

[   góó   ]

Rafael Santi –Św. Michał Archanioł pokonuje szatana

[   ))↓((   ]

Tycjan –Wenus z lustrem

[   V [V]   ]

El Greco –Chrystus na krzyżu

[   TT   ]

Michelangelo Caravaggio –Maria Magdalena pokutująca

[   ∩0   ]

Rembrandt van Rijn–Autoportret z Saskią

[   SЯ   ]

Jan Vermeer –Dziewczyna z perłą

[   Ðô   ]

Marcello Bacciarelli –Portret Stanisława Augusta Poniatowskiego w stroju koronacyjnym

[   R    ]

William Blake –Urizen stwarzający świat

[   Q   ]

Wojciech Gerson –Zjawa Barbary Radziwiłłówny

[   )B(   ]

Jan Matejko –Astronom Kopernik, czyli rozmowa z Bogiem

[   *K*   ]

Aleksander Gierymski –Chłopska trumna

[   h h[+]   ]

Leon Wyczółkowski –Orka na Ukrainie

[   WwW///  ]

Vincent van Gogh –Słoneczniki

[     ]

Julian Fałat –Oszczepnicy (Polowanie na niedźwiedzia)

[   ↑←   ]

Jacek Malczewski –Chrystus i Samarytanka

[   J  Δ0Δ   ]

Wojciech Kossak –Gęsiarka

[   gk  G   ]

Władysław Ślewiński –Sierota z Poronina

[   |ś|   ]

Olga Boznańska –Portret pani w białym kapeluszu

[   p   ]

Henri de Toulouse-Lautrec –Toaleta (Rudowłosa)

[   8/\  ]

Gustav Klimt –Ślepiec

[   (-) (-)   ]

Tytus Czyżewski– Akt z kotem

[   ~θ   ]

Leon Chwistek –Akt

[   00  ]

Władysław Skoczylas –Pochód zbójników

[   7Z7Z7   ]

Max Ernst –Całe miasto

[   ≡≡   ]

Zofia Stryjeńska –Janosik przy ognisku

[   h\\ж/   ]

Grant Wood –American Gothic

[   WM   ]

Nikifor Krynicki –Autoportret potrójny

[   nnn   ]

Józef Czapski –Mężczyzna na wystawie

[   □ h    ]

Jan Cybis –Most na Sekwanie

[      ]

René Magritte –Kochankowie

[   00   ]

Alfred Lenica –Geometria – Miasto III

[   ()   ]

Frida Kahlo–Autoportret z cierniowym naszyjnikiem i kolibrem

[   0¥M   ]

Maria Jarema – Kompozycja

[   (o0o)o0o)   ]

Erna Rosenstein–Pomniki

Î ÏÌ]

Jerzy Nowosielski –Wschód słońca

[  [][]   ]

Andrzej Wróblewski –Obraz na temat okropności wojennych (Ryby bez głów)

[      ]

Wojciech Fangor–Blue vertiginous

[   ⊂⊃  ]

Roman Opałka–Detal 3 065 461 – 3 083 581

[   306546130746463083581  ]

Edward Dwurnik –Październik

[   00000000  ]

Wojciech Siudmak–Genesis

[   !Ω*   ]

Marian Panek –Cadyk z Lelowa

[   (θ)   ]

Tomasz Sętowski –Nuntius II

[   ⊆⊇ {”   ]

Jacek Pałucha – Afterparty

[  / K X \  ]

N.N. – (Wyznanie miłosne wyryte na ławce w parku pod Jasną Górą)

[      ]

Ryszard Sidor Sidorkiewicz

Góral spod Jasnej Góry. Studiował filologię bardzo bliskowschodnią oraz rodzimą. Uczy i się. Nigdy nie był w RPA, USA ani w PSL. Dużo pisze i pali. Z powodu klauzuli sumienia oraz przepisów RODO więcej grzechów nie pamięta, niczego nie żałuje i nie obiecuje poprawy.

Ireneusz Ruchniewicz

Siekiera, motyka, w czas zarazy

Inspirowane Zakazanymi Piosenkami:
„Siekiera, motyka, piłka, szklanka,
W nocy nalot, w dzień łapanka”.

Siekiera, motyka, piłka, szklanka,
W nocy kaszel, w dzień mijanka.
Obawy sceptyka, czy do maja…
Człowiek z myślą się oswaja.

Siekiera, motyka, dezynfekcja,
Przez komputer szkolna lekcja.
Kariera umyka, w kapciach stopy,
Do roboty przez laptopy.

Przepisów krytyka, rząd się stara,
Dozwolony spacer w parach.
Nikt się nie dotyka – sen o seksie?
Własna twarz jest na indeksie.

Siekiera, motyka, oddech płaski,
Modne laski noszą maski.
Co to za taktyka, w sklepach skowyt,
Znika papier klozetowy.

Siekiera, motyka, za to w świecie
Huczne party w Internecie.
Ten, kto się spotyka grzywnę płaci,
Nie uświadczysz sióstr i braci.

Europa, Afryka, już świat cały,
Wytrzeszczamy na wierzch gały.
Nieważna metryka, niewybredny
Wszystkim grozi wirus wredny. Sąsiedzka praktyka – na balkonie
Śpiewy, śmiechy, ból w przeponie.
Siekiera, motyka, na tym skończę,
Areszt w domu, mycie rączek

Ireneusz Rurchniewicz

Urodzony w 1959 r. Absolwent Akademii Muzycznej w Gdańsku. Mieszka w Niem­czech, w okolicach Heidelbergu. Autor tomu Miniatury poetyckie, czyli „Rozważania przy wieszaniu prania” (Wydawnictwo STAPIS, 2019).

Aleksy Poklękowski

Zaduch

– Przepraszam, chciałbym zmienić swoją wcześniejszą wypowiedź–powiedział nagle Redaktor, ale było już za późno, słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami, słuchaczami.

Słowa ustanawiają rzeczywistość, jak wcześniej powiedział Poeta.

– To, że ktoś nie czyta wcale nie oznacza, że jest leniwy – uśmiechnęliśmy się do niego porozumiewawczo.

Całkiem przyjemnie nam tam było, mimo że był lekki zaduch. Siedzieliśmy bowiem w podziemiach tego ciemnego, grudniowego wieczoru. Celebrować mieliśmy, i chcieli­śmy, otwarcie Czasopisma Literackiego.

– Czy w literaturze panuje zaduch? – spytał po chwili Redaktor zebrane grono dyskutantów.

– Nie – odpowiedział Poeta. Zdecydowanie.

– Chyba nie – odpowiedziała kolejna Poetka. Trochę mniej.

– Właściwie to nie – odpowiedział kolejny Poeta.

Padła jeszcze jedna, dłuższa odpowiedź, że to wcale nieprawda. Bardzo napęcz­niała słowami była ta nieprawda. Ruszyliśmy się więc trochę zniecierpliwieni, my woleli­śmy konkret. Krótką. Formę. Poza tym chcieliśmy już się napić i wytańczyć też.[Rs1] 

– Panuje rozproszenie, tak, absolutne rozproszenie.

– Poetów więcej niż czytających poezję.

– A pisał Sławiński, kiedyś tam, że zanik centrali.

– Co wioska, to poeta.

– Co poeta, to środowisko. Rozproszenie, nie zaduch.

– Rozwolnienie, nie zatwardzenie.

– Czyli zaduch nie?

– Nie.

– Nie.

– Nie.

– Tak, a więc dobrze, niech tak będzie, niech tak się stanie.

– Słowa ustanawiają rzeczywistość – odpowiedzieliśmy.

– Ja natomiast!

Poeta, jakby wywołany tym hasłem, wskoczył nagle na stół, ale to jednak trochę zbyt patetycznie, więc zszedł. Za to stanął, i to jak stanął, wyprostowany wśród tych co na krzesłach.

– Ja natomiast nikogo nie naśladuję! Nikogo! Jestem oryginalny absolutnie!

– Jebać Barthesa! – Odkrzyknęliśmy w odpowiedzi, ale zaraz zamilkliśmy. Bo właściwie to nie wiedzieliśmy, jak na to zareagować. Cisza się zrobiła, trochę niezręczna.

– A, bo to przy okazji mojego następnego pytania… Trochę się Pan wyrwał, Panie Poeto! A więc – czy w dobie postmodernizmu można być jeszcze oryginalnym artystą?

– Jak wyżej – odpowiedział Poeta.

– Chyba tak.

– Dlaczego akurat „w dobie”? Cóż za nieświadome operowanie językiem!

– Używanie utartych form nie oznacza wcale nieświadomości – odpowiedział Redaktor, przy okazji łapiąc kontakt wzrokowy z ciemnością.

– Hmmmm…. No tak, hmmm… – przemówił skryty w ciemności głos1– A jak zamierzacie dotrzeć do tych, którzy na co dzień nie czytają?

– No cóż… Nie zamierzamy – odpowiedział Redaktor2.

Oto kontekst3:

– Nie zamierzamy w tym sensie, że nie jest to dla nas podstawowym celem. Priorytetem naszego Czasopisma Literackiego jest promowanie literatury młodej…

– Młodość to nie metryka, to młode podejście do sztuki!– Krzyknął Zastępca Redaktora, machając głową, zamaszyście.

– Dziękuję, Kolego… No, promowanie literatury młodej. I przy okazji promujemy się w ogóle, w mediach społecznościowych, i tak dalej…

– Warto zaznaczyć, że Polacy nie czytają!

– To prawda, znaczy się… – Redaktor rozejrzał się, czy znowu ktoś go nie wyrwie z kontekstu, i kontynuował nerwowo: – To nieprawda, nie cała prawda. To uproszczenie. Cholera. Przepraszam. No…

– To czytają, czy nie czytają?

– To nie jest tak, że czytają, albo że nie czytają… To nie jest takie proste!

– To nigdy nie jest takie proste! – odpowiedzieliśmy.

– Nieważne czy czytają, ważne jest – co czytają?

– Słaby film, słaba książka…

– A w czymże książka lepsza od serialu?

– Czytanie rozwija wyobraźnię!

– Dość, dość! Musimy wrócić, odwołać! –powiedział Redaktor, w tym momencie jednak zegar wybił godzinę dwudziestą. Oznaczało to jedno. Co się stało, już się nie odstanie.

Koniec, koniec części dyskusyjnej. Teraz mieliśmy czekać na tańce i rozmawiać, dużo rozmawiać. Rozlaliśmy się więc w końcu po podziemiu i Poeta się z nami rozlał, i Re­daktor, i inni, i piwo.

I tak rozmawialiśmy:

– Ten wiersz, co o nim sądzisz? Muszę przyznać, że zawsze miałem problem z taką zabawą formą. Wiersz dobry, oczywiście, bezsprzecznie! Ale czy byłby gorszy gdyby go napisać, no, w bardziej klasyczny sposób? –powiedzieliśmy.

– Myślę, że byłby tak samo przeciętny, tylko mniej zwracałby na siebie uwagę – odpowiedzieliśmy, z przekąsem.

– Ależ panowie, to przecież bardzo klarowna gra formą! A czy potrzebna? A czy takie pytanie jest w ogóle potrzebne? –dodaliśmy.

– Jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie – zakończyliśmy dyskusję, ostatecznie.

Ale rozmawialiśmy dalej, więcej i więcej. Jeden wielki kocioł, pełen nas i naszych słów, opinii, literatury. Tłoczyliśmy się między sobą, bo podziemie było dla nas wszyst­kich za małe – za ciasno dla nas i trochę za duszno.

A z każdym papierosowym dymem w przestrzeń wzlatywało głośne, wzniosłe słowo.

A z każdym wypitym piwem kolejne ciche – kurwa, .Bo to naiwne, tak głośno być wzniosłym.

A z każdym rozlanym piwem rozlane słowa, rozlane zbyt pochopnie, bez świado­mości, bez odpowiedzialności.

– A tak przecież nie można! – wyłonił się z nas Poeta, tylko na krótką chwilę i zaraz znów się do nas rozlał.

Gwar stopniowo zaczął rzednąć (ale nie my, my się zbiliśmy w gęstą masę ciężko dyszącą) nie wiedzieć kiedy wlała się w nas muzyka. Rytm pulsował, podnosił się opadał. Początkowo tańczyliśmy nieśmiało, ospale, ale zaraz dołączyliśmy i my, i my. I się rozkrę­ciliśmy, zakręciliśmy, kocioł wirował, wirowaliśmy, my, my…

– Stop! Słuchajcie mnie, słuchajcie co powiem! – wylaliśmy się nagle Poetą.

– Słuchamy! –odpowiedzieliśmy.

– Słowa ustanawiają rzeczywistość.

– Słowa ustanawiają rzeczywistość?

– Tak! Dlatego uważajcie na to, co tam szepczecie sobie od ucha do ucha – spojrzeliśmy po sobie zimnym, przeszywającym wzrokiem. – Na to co mówicie i do kogo, i co tym możecie wywołać. Odpowiedzialność!

– Słowa ustanawiają rzeczywistość.

– To co napiszecie w internecie, na zawsze zostanie w internecie. I w gazecie!

– Słowa ustanawiają rzeczywistość.

– I pewnego dnia…

– Słowa ustanawiają rzeczywistość

– Wszyscy – wszyscy! – Zostaną rozliczeni z tego, co napisali. Albowiem słowa nie są niewinne. Wpływają na nas. Zmieniają nas. Nasz sposób myślenia. Nasze działania. Nasze myśli. Naszą rzeczywistość!

– Słowa ustanawiają rzeczywistość!

– Słowa ustanawiają rzeczywistość!

– Słowa ustanawiają rzeczywistość!

Aż się od tego zakręciliśmy w tym kotle, zakręciliśmy całkiem. Wymieszani rozmo­wami, dymem i piwem, ściskającymi się ciałami i literaturą, która parła i parła. Rozpy­chała się wręcz natarczywie, łokciami i kolanami, aż w końcu zaczęło nam brakować oddechu, brakować powietrza, nie ma nie ma nie ma okna. W tych podziemiach.

Ale gwar znów się na chwilę rozrzedził, znów zaczęła się muzyka. I znów popłynęły słowa, pomysły i idee, zlane na parkiet zaczęły wypacać się w Formę. I my tańczyliśmy, i my, i my, mimo że coraz ciężej było oddychać.

My. My. My. Ja.

Ja?

Ja siedziałem w rogu, na tamtej kanapie.

A jednak tańczyliśmy i my, i my.

A ja rozmawiałam z tamtym chłopakiem.

A jednak tańczyliśmy, i my.

A ja się spiłem i wcale nie tańczyłem.

A jednak tańczyliśmy.

Ja tańczyłem.

Ja, ja, o boże, o boże, powietrza! Wyrwać się, wyrwać, ale za lepko, uciekać, ale do­nikąd, ale ja sam nie dam rady, ja sam, ja sam! To oni, oni tańczyli, oni, nie ja, ja wypadłem, ja odetchnąłem zimnym, grudniowym powietrzem, wdech, wydech. Nie ja zawiniłem, nic nie ustanowiłem, nic nie chciałem, ja zbłądziłem. I nie jestem winny, mylą się, myli się On, to tylko zabawa, zawsze zabawa, ja nic nie chciałem, niczego nie oczekiwałem. To nie jest tak, nie może być tak, nie jest tak, nie jest. A może jednak tak jest. Nie wiem.

– Jak więc w końcu jest?

– Jeszcze nie wiem – odpowiedziałem. – Nic jeszcze nie wiem. Przyznaję, może faktycznie tak jest, ale może i nie jest. Będę więc próbował dowiedzieć. Się. W końcu, kiedyś, uda się.

Albo i nie.

Odetchnąłem.


1Trochę tam było ciemno i trochę duszno. Ale tylko trochę.

2 Odpowiedź taka wydaje się niefortunna, wydaje się zaś taka, bo wyrwana z kontekstu. A wyrywanie zdań i sentencji z tekstu, bez kontekstu, to nie tylko wypaczanie sensu, ale i prawdy – stanowi to więc ogromne niebezpieczeństwo dla literatury.

3 No!


Aleksy Poklękowski

Urodzony w 1998 roku w Gdańsku. Student filologii polskiej na Uniwersytecie Gdań­skim. Publikował dla internetowego portalu „Szum Świateł”. Debiutował jako pro­zaik w „Stronie Czynnej”. Mieszka w Pelplinie.

Patrycja Oryl

BRUD-PRAWDA NA DOLNYM

Akademia Muzyczna.
Wychodzę z twarzą miasta,
idę w brud zaprojektowany
na podobieństwo hipsterskiego boga.

A ja w oczach czuć proch chcę
zawalającej się restauracji,
dowiedzieć, dlaczego ktoś
obciął kamienicę.

Poznajmy się.
Zajrzyjmy sobie w okna.
Sznur w nich – na kwiaty, czy ludzi?
To tak zbaczając z czystości.

Dość mam nieskazitelnych twarzy,
które przyszły zjeść falafel.

Pokaż mi.
Pokaż czarną łzę,
bliznę i niebieski tatuaż.
Jesteś tu, zakorzeniony,
ty, który wyrwałeś chwasta.

I nadchodzą oni, w zerówkach.
„Ładni ludzie ubierają się na czarno”.
I proszą o chemex.
Sami warzą sobie piwo.
I nosem wciągają tofurnik. Doznajmy się.

Patrycja Oryl

Urodzona w 1993 roku w Pasłęku, zapuściła korzenie w Gdańsku, gdzie prawie ukoń­czyła filologię polską na Uniwersytecie Gdańskim. Przed chwilą jej twórczość (bez niej samej) zadebiutowała w audycji Krzysztofa Kuczkowskiego i Tadeusza Dąbrow­skiego Po pierwsze wiersze w Radiu Gdańsk.

Jacques de Côté

THROBBING GRISTLE W KOŁOBRZEGU ‘79

 

Tekst dedykuję pamięci
Genesis Breyer P-Orridge i Petera Christophersona

 

Skoro Sun Ra Arkestra wystąpiła w Kaliszu (1986), Crime& the City Solution w Słupsku (1988), a Kraftwerk w Zielonej Górze (1981), to dlaczegóżby ThrobbingGristle nie mogli wystąpić w Kołobrzegu (1979)?

Nową kartę w historii polskiej kultury odkrywa pochodzący z Oksytanii badacz polskiej popkultury, Jacques de Côté. Kartę, o której nie napisał w swojej najnowszej – bardzo dobrej zresztą – książce Bartosz Żurawiecki (dostępnej TUTAJ).

I.

Geniusz O. Wsianka (31 l.) stał oparty o starą przedwojenną latarnię i wpatrywał się w mur nieopodal, co chwila podnosząc nerwowo dwa palce – jakby salutując – ku daszkowi swojej wojskowej czapeczki. Nieopodal spacerował, zataczając koła na brukowanej ulicy, jeden z muzyków zespołu ThrobbingGristle, Piotr Krzysztoforski (28 l.): „Myślisz o tym co za murem, Gienia?”, „Mhm…” – odmruknął niechętnie, zatopiony w swoich czar­nych industrialnych myślach. O-Wsianka – „Ciekawe czy tam jest tak jak w komiksach Me­tal Hurlant albo w Stalkerze Tarkowskiego? Czołgi na drogach, ruiny, rozkładające się trupy zwierząt, głodujący wieśniacy, wielkie stalowe dźwigi w portach, hutach i kopal­niach, dysydenci drukujący swoje antysystemowe odezwy w piwnicach, alkoholizm, pro­stytucja, marazm, depresja…?”

„Nawet gorzej” – uciął lakonicznie Piotr, pogwizdując melodię ówczesnego prze­boju disco,I Feel Love„Donny Summer.

„Piotrze…!” – z pogardą spojrzał się na niego Geniusz – „Mógłbyś sobie darować…! Powaga chwili…!”

„Prawdziwy trickster i gnostyk zawsze robi wszystko na odwrót” – odpowiedział Piotr posyłając Gieni jeden ze swoich najsłodszych uśmiechów. Gienia spojrzał zimno swoimi stalowymi oczami na Piotra: „W porządku. Rozumiem. Komunikat przyjęty. Bacz­ność!”
Gienia wypiął pierś – „Odmaszerować!” – krzyknął krótko i zdecydowanie, i niczym z Ministerstwa Głupich Kroków sam odmaszerował w dół starej berlińskiej brukowanej ulicy deklamując głośno: „Disciplined! Disciplined! Disciplined…”.

Niedaleko kręcili się pozostali muzycy TG, Koza Tutti Frutti (30 l.) i jej narzeczony, Krzyś Karcer (32 l.). Odprowadzili zdumieni wzrokiem maszerującego dziarsko w stronę krojcberskichskłotów Gienię, pytająco spoglądając na Piotra: „Nie patrzcie tak na mnie, proszę… Także nie rozumiem…” – wzruszył ramionami Piotr, po czym dorzucił, uśmie­chając się ironicznie:–„Myślę, że poszedł spróbować barszczu i mielonych parówek za­nim ruszymy do Polski”.

Być może tak, a być może inaczej, wyglądała wycieczka brytyjskiego kolektywu industrialnego ThrobbingGristle do komunistycznej Polski via Berlin Zachodni i NRD w roku 1979.

„Well… Słyszałem od Bowiego te opowieści jak wysiadł w 1976 roku w Warszawie z pociągu i chodził po śródmieściu stolicy tego małego, zapomnianego państwa. Przyzna­wał, że nie widział brzydszego i paskudniejszego miejsca nigdy wcześniej w życiu. Zacze­pili go wówczas jacyś lokalni dysydenci, przedstawiający się jako Jack i Adam pytając czy nie ma na sprzedaż Cameli bez filtra [chodzi o Kuronia i Michnika – przyp. aut.], chociaż możliwe, że byli to tajni agenci udający dysydentów… Kto ich tam wie?! David puszczał mi nawet jakieś płyty z polską muzyką ludową, ale wtedy byłem fanem maszynowego i fa­brycznego hałasu, bardziej interesowały mnie młoty pneumatyczne, piece martenowskie czy portowe pochylnie, a nie jakieś tam chóry z głosami jak co najmniej trzydzieści głosów Joan Cross” – mówi dzisiaj pandrogyniczny Geniusz, który przedstawia się jako Genowefa Breja–O. Wsianka – „W każdym razie byłem zaintrygowany militaryzacją życia społecz­nego za Żelazną Kurtyną i brakiem odzewu z tamtej strony. Dzisiaj już jestem świadomy tego, że oni wiedzieli o nas wszystko: szpiegowali nasze gazety, przemycali nasze płyty, nasłuchiwali BBC Radio One na falach średnich, szczegółowo analizowali filmy brytyj­skiego realizmu, a prości robotnicy znali na pamięć Szekspira, Miltona i Shelleya! Byli go­towi na wszystko! Na wojnę z nami! Nothingshort of a total war! A to my, głupi Brytole, nie widzieliśmy nic o nich! Było to ze wszech miar intrygujące. Propaganda. Militaryzm. Centralizm. Robotnik i Kołchoźnica. Pancernik Potiemkin. Eisenstein. Powszechne dono­sicielstwo. Totalna stabilizacja. Kombinacja. Kontrola. Kryzys.” – przypomina sobie dziś Geniusz/Genowefa. – „Przyznam się, że jak byłem mały to wyobrażałem sobie, że gdzieś tam na Wschodzie, rzeczywiście z nieba zwisa olbrzymia kurtyna zrobiona z żelaza, wy­topiona w jednej z tych stalinowskich hut, które widywałem na kronikach filmowych BFI w moim kinie w Manchesterze na wzorowym, modernistycznym brytyjskim blokowisku dla brytyjskich robotników. Oczywiście, będąc w 1979 roku w Berlinie Zachodnim zwe­ryfikowałem te dziecięce wizualizacje.” – kończy cierpko opowieść o dumnej robotniczej Brytanii Gienek/Gienia.

II.

ThrobbingGristle przyjechało w 1979 roku do Berlina Zachodniego by zagrać kilka setów dźwiękowych i tam zetknęli się zaskoczeni z kwitnącą, niezależnie od trendóww Londynie, kulturą post-punkowo-industrialną. „Gienia był zaskoczony, ale i wściekły jednocześnie” – przyznał w jednym z wywiadów zmarły w 2012 Krzysztoforski – „Jeśli nie mógł czegoś kontrolować – był wściekły. Jeśli nie miał na coś wpływu – był wściekły. Ale potem mu mijało i zakochiwał się szybko i namiętnie. Dzięki temu mógł inkorporować do swojego światopoglądu i 'bytu-sztuki’ odmienne racje i wizje, które dialektycznie wybu­chały nową estetyką. Tak w końcu narodził się industrial.”

„W logo mieli w końcu zdjęcie polskiego obozu śmierci w Auschwitz, więc logiczne, że w końcu musieli tam pojechać” – opowiada ówczesny muzyk SPK, GraemeRevell, dziś kompozytor muzyki do hollywoodzkich filmów – „Jak to? To nie były polskie obozy śmierci? No jak to, przecież są w Polsce? Ha haha!” – śmieje się zrelaksowany Revell, sie­dząc w swojej willi w L.A. popijając dobrą whisky – „A zresztą, ja tam jestem Nowozeland­czykiem i tak naprawdę guzik mnie to obchodzi… Gienia już wcześniej przebąkiwał coś o polskiej wódce, że chciałby spróbować, że coś tam, ale myślę, że po cichu liczył, że spotka jakąś atrakcyjną Polkę, bo Koza już wtedy zaczynała 'kręcić’ z Krzyśkiem. W każdym razie po wizycie Gieni, myśmy później z SPK zagrali przecież we Wałbrzychu w kopalni, dla kil­kuset nieświadomych górników. Ziomuś! To był sztos! Stan wojenny, godzina policyjna, kolejki po srajtaśme, a tam my, z tymi swoimi świdrami, piłami i samplerami, czujesz to?! Górnicy stali jak sparaliżowani! Za to młodzież tańczyła i wyła z radości. Być może to dzięki nam upadł później komunizm…” – uśmiecha się szelmowsko Revell.

III.

Do dzisiaj nie ma zgodności co do tego, kto zaprosił tę rewolucyjną ekipę na jeden z najbardziej znienawidzonych i opluwanych festiwali w byłym PRL.

„Nienawidziłem komuchów – szczególnie brytyjskich komuchów – ale wycieczka do jądra ciemności światowego totalitaryzmu dawała mi większego kopa niż mieszanka desoxynu z metakwalonem. No chyba, że wystąpilibyśmy na Placu Czerwonym w Mo­skwie… W tym zimnym, brudnym świecie odnaleźliśmy się bardzo szybko. W tym zimnie był pierwiastek zamrożonej seksualności, który należało obudzić…” – filozuje Gienia.

„Nieprawda, nie odnaleźliśmy się tam wcale, O. Wsianka nawet nie chciał nas słu­chać. Było zimno, owszem, ale na Oxford Street zaopatrzyliśmy się w grube kurtki, ręka­wice, waciaki i futrzane czapy. Po czym okazało się, że festiwal w tym… eee… Kolobrajdżu odbywa się w… sierpniu. Och, mój angielski borze, jak można było się tak pomylić…” – śmieje się Koza Tutti Frutti.

„Tak naprawdę to chodziło o tę jakąś tajemniczą Ewkę, która zakochała się w Gienku. To była taka młoda polska artystka, która uciekła w 1972 przez Szwecję i Danię do Londynu. Kręciła się trochę przy Piotrku, ale jak pokumała, że on woli chłopców, uwie­siła się na Gienku. Koza nie dawała nic po sobie poznać – jak to prawdziwa sztywna i drę­twa Brytolka – ale w środku gotowała się ze wściekłości” – wspominał w roku 1999 w radio­wym wywiadzie Jan Balans (później w Coil), który wówczas jako 17-letni szczeniak towarzyszył ekipie w wycieczce do Polskiej Republiki Ludowej – „Swoją drogą, te wąsate chłopaki w mundurach były naprawdę sexy… Chciałem jakiegoś namówić na loda, ale byłem wtedy młody i nieśmiały… A ta cała Ewka? Cycata słowiańska blondyna z warkoczami, ot co. Hipiska właściwie. Gienek takie wtedy lubił.”

ThrobbingGristle wraz z towarzyszącą im świtą industrial-frików (Jan Balans, Da­wid Tybetański, Aleksander Ferguson, Douglas P, John Gosling, JillWestwood, RoseMcDo­wall…) jechali nocnym pociągiem relacji Przemyśl–Kołobrzeg po wizycie w Krakowie i Oświęcimiu.

„Tak, poznałem ich w 1979 bodajże, jak tutaj byli… Normalnie no, kuźwa wasza mać! Stali pod Adasiem na Rynku i wyglądali jak skrzyżowanie milicji obywatelskiej z Me­chaniczną Pomarańczą!” – przypomina sobie Pudel z grupy Pudelsi, popijając polską żytnią i zagryzając ogórkiem – „Byli jak jacyś kosmici z innej galaktyki na planecie KOMUNIZMstary, łapiesz to, nie? Dogadywaliśmy się ciężko, bo ich angielski nie był taki jaki znałem z filmów o Bondzie… Pobiegłem po Piotra Marka, awangardowego malarza i póź­niejszego muzyka Düpą. Oczywiście w try-mi-ga złapali wspólny język i nawet zaczęli coś tam jamować u niego na strychu, pokazywali mu te samplery, kibordy i inne srajty-bajery, ale nie było mnie przy tym. Że co? Czemu? Przywieźli zajebiście mocną trawę, prosto z Brixton, kuźwa ich mać, ot co…” – kończy smutno Pudel.

„Taaaa…” – uśmiecha się szeroko Józef Skrzek z zespołu SBB – „Byłem na tej sesji u Piotra… Ależ mieli bajeranckie pudła z pokrętłami! Podobno częściowo własnej roboty. Oczywiście dla nas byli kosmitami z innej czasoprzestrzeni. Dali mi trochę tymi pokrę­tłami i guzikami się pobawić… Nagrałem to na szpulaka marki Unitrai wykorzystałem 3 lata później przy tworzeniu soundtracku do filmu Piotra Szulkina Wojna światów – następne stulecie… Mocna trawa? Tam nie było żadnych narkotyków człowieku! Oni pili nasz vibovit i jedli sałatki z jabłkiem i porem…”

„Skrzek dzisiaj jest katolem, więc udaje świętego, a prawda jest taka, że walili wódę z Balansem i Goslingiem, a potem latali na golasa pod Wawelem i obszczywali taksówki” – denerwuje się John Porter, który wraz z Jackowskim i Korą również był na tej, legendarnej już, “The Strych Orgy”, jak to nazwał Gienia – „Dziwne, że ich pały nie zgarnęły… Dopiero niedawno, z archiwów IPN-u wyczytałem, że cała ekipa była – oczywiście – pod obserwa­cją tajniaków z SB i naukowców z PAN, a milicja miała zakaz zbliżania się do nich. Ja i Piotr Marek służyliśmy za tłumaczy, przy okazji wypytałem ich co tam nowego na Wyspach… Z Krzyśkiem Karcerem utrzymujemy kontakt do dziś, chociaż to, że jest fanem londyń­skiego Enfield Town F.C. a ja, jako Walijczyk kibicuję Swansea City A.F.C. to inna sprawa.” – szelmowsko mruga Porter.

„Pamiętam jak najebany Franz Dreadhunter i Bifhart z Wahehe opowiadali Balan­sowi i Krzysztoforskiemu o tym magicznym kamieniu na Wawelu, a także wkręcali opo­wieści o Smoku Wawelskim, a że ich angielski po pijaku był jaki był, to tamci słuchali tego w ten sposób, tak jak my dzisiaj słyszymy opowieści o płaskiej Ziemi, rządach reptylian i tego typu pierdołach…” – kręci głową Milo Kurtis – „Pamiętajcie, że to było 40 lat temu…”

Throbbingi wysiadły w Kołobrzegu sierpniowego poranka, gdzie podjęli ich Ma­gura Góralski, Afa Brylewski i Kamil Stoor z zespołu Kryzys (wtedy jeszcze The Boors czyli Wsiury), który rok później wystąpił w Kołobrzegu na I. Ogólnopolskim Przeglądzie Nowej Fali. „Byli fajnymi, wyluzowanymi gośćmi i gościówami” – mówi Magura – „Oczywiście, na ulicy wszyscy przystawali z rozdziawionymi ustami widząc ten megadziwaczny kontyn­gent, rozmawiający w jakimś bulgoczącym języku. Ich stylówa, otoczka, nie mówiąc już o muzyce, to była inna planeta, inny kosmos… Narzekali na bezrobocie u siebie, na inflację, na kryzys… I właśnie! Kryzys! Myśmy jeszcze wtedy nazywali się The Boors (pol. wsiury, buraki, chamy), ale zaraz po ich wyjeździe przemianowaliśmy się na Kryzys. To właśnie O. Wsianka często używał tego słowa. Niedawno dowiedziałem się, że młody Douglas P. z Death in June, który wtedy również tam był, podsłuchał naszą rozmowę i sam założył w Anglii zespół Crisis… Gienek dużo gadał wtedy z Afą [Robertem Brylewskim – przyp. aut.], ale nie mam pojęcia o czym. No i wszędzie wsadzała nos ta Ewka z Londynu… No dobra, to ona załatwiła im koncert i mówię ci, stary, to był dopiero strzał… Komunistyczne pieśni wojaków, a tu na scenę wchodzą brytyjscy skinheadzi w bojówkach, z czego połowa to geje… Pełny odlot…”

Throbbing Gristle zagrali około godziny 13, w pełnym sierpniowym słońcu, więc mało kto z widzów miał okazję ich zobaczyć, gdyż właściwe recitale Festiwalu Piosenki Żołnierskiej zaczynały się dopiero około godziny 19–20. Z zeznań świadków zagrali Ham­burger Lady, Auschwitz, Hot on the Heels of Love, Adrenalin i jakieś dłuższe noise’oweim­pro na sekwencerach, po czym zakończyli swój ‘recital’ choreograficznie wykonanym Discipline, w którym Balans, Gosling i Douglas P. maszerowali w-te-i-we-w-te po scenie krokiem defiladowym, Gienek wił się po scenie opleciony kablami, a dziewczyny machały flagami z logo Industrial Records.

„Tam było z jakieś 30 do 40 osób, z czego połowa to była nasza, poinformowana wcześniej o tym występie ekipa z Warszawy i Gdańska, tacy jak Dzedzej, Gruszka, Magik, Konkol, Lipiński, Świtalski, a druga połowa to byli jacyś wąsacze i tajniaki poprzebierane jak hipisi na Woodstock. Pewnie, cholera, myśleli że jak „kapely z zagramanicy” to The Beatles przyjadą, ha haha!” – śmieje się Paweł ‘Kelner’ Rozwadowski – „Byliśmy młodzi
i dla nas Throbbing Gristle byli po prostu starszymi kolegami, profesjonalistami, mimo „podziemnej” otoczki. Luter, Brunet i Róża z Gdańska [później muzycy grupy Deadlock – przyp. aut.] przy Discipline wykrzykiwali ‘PZPR! PZPR!’, hahaha! Ubekom pewnie zgrzy­tały szczeny, ale nawet nie kiwnęli na nas palcem…”

IV.

„Dziwne i niepokojące dźwięki. Czwórka genialnych muzyków z planety Londyn. Ich pochmurna sztywna angielska świta ubrana na czarno i w glanach. Dużo trawy, dużo wódki. Dobra zabawa, nowe kontakty. W sumie, dzięki tej Ewce w 1981 udało mi się wy­być do Szwecji. Tyle pamiętam z tej zabawy” – uciął moją rozmowę na skype Kamil Stoor.

Pomimo usilnych poszukiwań, nie znalazły się żadne taśmy ani zdjęcia – czy to w archiwach IPN-u, czy to w MI6 w Londynie

Szkoda, że Rafał Księżyk nie spytał Roberta o spotkanie z Throbbing Gristlew książce Kryzys w Babilonie, ale gdy słucham ostatnio czarnej płyty Brygady Kryzys, dopiero do mnie dociera skąd na tej płycie taki noise, metaliczne pogłosy, dziwne sample jakby z fabryki…

tłum. Jacek Żebrowski

[wszystkie wydarzenia i postacie są fikcyjne]

Throbbing Gristle w Berlinie Zachodnim (RFN), 1979, przekraczają granicę.

1. (l-p): Throbbing Gristle w Berlinie Zachodnim (RFN), 1979, przekraczają granicę.

koncert w Górniczym Domu Kultury, Wałbrzych, 1982.

2. S.P.K. – koncert w Górniczym Domu Kultury, Wałbrzych, 1982.

Jacques de Côté

 

Oksytański badacz polskiej kultury masowej; socjolog, patolog, dendrolog, mykolog; aktywista związany z Ruchem 1 Kwietnia. Autor książek naukowych L’effet des souris des champs sur la glaciationtertiaire au rez-de-chaussée, podróżniczej powieści-reportażu Auxfrontières des frontières qui n’existent pas (maishierellessemblaientl’être) oraz biografii Alfreda Korzybskiego Linguiste, espion, subversif. Mieszka w Sa­int-Félix-Lauragais, w regionie Oksytania, w departamencie Górna Garonna.

Klaudia Ciepłucha

socialdistancing

ty a pamiętasz jak płonęła
notredame
nic nie było ważniejsze niż paryż

a przed tym wszystkim
kino teatr muzeum

piweczko cziperki
hotel paradiso

ty a pamiętasz jak płonęła
australia
nic nie było ważniejsze niż melbourne

a przed tym wszystkim
siłka joga kurs językowy

beaujolais nouveau nocą
potem jakiś klubik biforek afterek

ty a pamiętasz
jak to było daleko

a my
nigdy nie byliśmy bliżej

Klaudia Ciepłucha – Rocznik dziewięć pięć. Po ukończeniu krakowskiej komparatystyki, napisaniu magi­sterki z polskiego hip-hopu, postanowiła wziąć się w tak zwaną garść i na nowo za­cząć pisać wiersze. Bardzo odległa planeta satelicka „Stonera Polskiego” (buziaki dziewczyny i chłopaki). Publikowała właśnie tam oraz w „8. Arkuszu Odry”. Pilnie uczy się czeskiego.