Magdalena Narewska

WW

W: A gdyby tak można było zobaczyć wstyd bez osłony gestów? Czym byłby – słoniem w pokoju? Żywym mięsem?

W: Bez wątpienia jest wiernym towarzyszem. Nawet jeśli pogodzisz się z jego przyczyną, nie odchodzi.

W: Najbardziej mnie boli, że żłobi w pamięci tak głębokie ścieżki. Jest ich mnóstwo, wszystkie prowadzą do wstydu. Ze szczęściem nie jest tak łatwo. Do szczęścia musisz się dokopać, na ślepo, jak kret.

W: Chrześcijanie mogą zwalić wszystko na Adama i Ewę. A nam, co pozostaje? Obwinianie matek? Systemu? Kanonów piękna? Patriarchatu?

W: Mówią, że bez wstydu nie zaszlibyśmy tak daleko. Wciąż bylibyśmy barbarzyńcami, w skałach drążącymi piersi.

W: Szczerze w to wątpię. Choć z tym, że wstyd determinuje koleje losu, mogę się zgodzić. Nie ma jednak z niego żadnego pożytku.

W: Oczywiście, że jest. Powstrzymuje cię przed zrobieniem sobie krzywdy.

W: Czyżby? Zdaje się, że mylisz wstyd z instynktem przetrwania.

W: Do niczego ci się nie przydaje?

W: Może jedynie jako partner do walki. Zresztą, twój wstyd jest inny niż mój. Nie chcę mu umniejszać – ale jednak, porównania są tutaj zupełnie bezzasadne. Ja swój wstyd codziennie smaruję, rozcieram – nie mogę o nim zapomnieć. Muszą mieć go z tyłu głowy, zawsze się pilnować, by nie wymknął się wykwitami, które rodzą pytania. Czasem zdradza mnie wiatr, czasem słońce. Deszcz też, chociaż w mniejszym stopniu.

W: A może wyolbrzymiasz?

W: Jestem wstydem. Wstyd mnie więzi, zmusza do lakowania deficytów uśmiechem. Doklejam go, trochę tu i tam szpachluję, i udaję, że wszystko jest w porządku. Gdybym nie musiała się wstydzić, z pewnością nie byłabym taka miła.

W: A mówią, że żyjemy w kulturze winy.

W: To pochodna?

W: Czasem umysł strzela nim we mnie jak z procy. Wszystkie te momenty, kiedy płonęła mi twarz, żołądek zwijał się w spiralę jak z czitosów. Najgorzej, jeśli akurat idę wtedy ulicą. Nie mogę się oprzeć, by kroczyć po liniach betonowych bloków, albo kląć na siebie, powtarzać te prymitywne mantry o własnym zjebaniu. Krzywię się, klnę, ludzie dźgają mnie współczuciem w źrenicach ostrych jak szpilki. Tak – to zwykle zdarza się w dni, kiedy z nieba zstępuje białe światło, penetrujące tkanki jak rentgen. W nich też kryją się zaszłości.

W: Niesamowite, jak oddziela cię od siebie. Filetuje – zaczynasz wstydzić się siebie przed sobą. Chuchasz w lustro, czynisz z siebie płótno. A ciało coraz bardziej cię za to nienawidzi.

W: Wstyd cię łamie, czy rozjusza?

W: Jedno i drugie. A może tak – łamie mnie własna słabość w jego obliczu. Najpierw decyduję się mu przeciwstawić, a potem zakrywam się dłońmi, włosami, rekwizytami, które akurat mam pod ręką. Dziwną czynię z siebie konstrukcję, ludzkie puzzle – sztucznie wyprostowana, z ramionami pod dziwnym kątem. I tak, po spirali, z jednego wstydu w drugi.

W: No, czitosy. Ale mój wstyd nie ma chyba cielesnego wymiaru.

W: Po pierwsze – bzdura. Po drugie – ten rozdział ciała i duszy chyba przeszedł już do lamusa?

W: Tak, słyszałem ostatnio, że dusza gnieździ się gdzieś w jelitach. Jak coś ci tam bulgocze, to znaczy, że dopomina się o duchową strawę.

W: Czy to miała być subtelna sugestia? Chyba to słyszę. Wiem, dlaczego milczałeś do tej pory, ale hałas robi się nie do zniesienia.

W: Jak nakarmić duszę?

W: Odnoszę wrażenie, że nie inaczej, niż truskawkami ze śmietaną.

W: Moja preferuje raczej tłuste bity i szatkowanego Derridę.

W: Chyba zjedzą dziś osobno.

W: A my, jak zwykle, razem?

Magdalena Narewska – Urodzona w 1994 r. copywriterka, tłumaczka, filmoznawczyni współpracująca z Fundacją OFF Camera. Debiutowała w ,,Tlenie Literackim”. Cyfrowa nomadka, która nie znosi tego określenia, ale nie znalazła jeszcze lepszego. W wiecznym rozkroku między Polską a Portugalią, kinem a literaturą, naturą a kulturą. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *